Emperor Maximilian’s Knight

Challenge accepted, model started:

Wyzwanie podjęte – model rozpoczęty:

Emperor Maximilian's knight
Emperor Maximilian’s knight from Triumph

Fascinated and terrified with the details I reached out for the box. My enthusiasm died when I picked up a few tiny elements from the box.

Have the last smaller models made me lazy? I gave a closer look to the parts of the model and my smile disappeared even more when I noticed ugly mold lines on every single feather:

Zachwycona i przerażona ilością detali sięgnęłam po pudełko. Zapał szybko mi przygasł, kiedy wyjęłam z pudła garść drobnych części.

Rozleniwiona mniejszymi modelami, zaczęłam przyglądać się elementom i jeszcze bardziej spełzł mi uśmiech kiedy zobaczyłam brzydkie nadlewki na wszystkich piórach:

Emperor Maximilian's knight

I used a Dremel tool to smooth the feather surfaces. And when I got rid of the flash and mold lines (and also not-so-subtle sculpt of the feather texture) I regained hope of enjoyable brushwork. Sometimes it’s better to remove messy textures. And even more frequently my joy of painting is ruined by sculptors, who sculpt details in an untidy way  – mop-like hair, or wings covered with feathers which look as if their owner just survived a hurricane.

I really respect sculptors, who manage to restrain themselves when it comes to covering their sculpts with details. One of such sculptors is Kevin White (Hasslefree Miniatures). Such not-over-complicated sculpt has one additional advantage: it stimulates creativity, leaves more creative freedom to the painter. Yes, it’s definitely my favorite kind of sculpting!

Pomogłam sobie Dremlem i wygładziłam powierzchnie piór. Jak tylko pozbyłam się nadlewek, a przy okazji mało subtelnej rzeźby piór, nadzieja na przyjemne pędzlowanie do mnie wróciła. Czasem lepiej pozbyć się niestarannej faktury. A już najczęściej mi rzeźbiarze psują frajdę z malowania, rzeźbiąc niechlujnie detale : włosy jak mopy, czy skrzydła z piórami, jakby ich właściciel cudem przeżył zetknięcie z huraganem. Bardzo cenię sobie rzeźbiarzy, którzy potrafią zachować umiar w pokrywaniu rzeźby detalami. Do takich zalicza się Kevin White (Hassleefree Miniatures). Nie przekombinowana rzeźba ma jeszcze jedną zaletę. Pobudza kreatywność, pozostawia większą swobodę malarzowi. Tak, to zdecydowanie mój ulubiony typ rzeźby!

Suzi from Hasslefree Miniatures
Kev White’s sculpts leave a lot of freedom for the painter

Alice from Hasslefree Miniatures

There are some great sculpts with every millimeter of surface planned and covered with details. I think they must be most eagerly purchased by collectors and painters who are happy to get easy results by simply picking out details with a wash (not that I am picking at anybody ;-)). These models nearly color themselves without much help from the painter, and the results are quick to achieve and so they can easily make the painter happy. I have some miniatures like that at home :-)) They sit in a drawer unpainted – I consider them finished works. For me they don’t require coloring. They already have pretty lace, embroidery and details like a torn band, carved handle of a weapon, and some real gems even beautifully captured facial expressions.  Mood captured in every millimeter of the sculpt. So I watch them and wonder “why would I cover it with paint?”

But most frequently I need to file off the sculptor’s over-eagerness to save some fun for myself. I hope nobody feels offended with what I wrote, but it’s more of a matter of my personal preference and taste.

Są na rynku świetne rzeźby, z zaplanowanym każdym milimetrem powierzchni. Kupują je chyba najchętniej kolekcjonerzy i Ci, którzy po washu cieszą się efektem końcowym osiągniętym bez wysiłku (nie wytykam nikomu, ;-)). To modele, co się same kolorują, a szybki efekt wzbudza entuzjazm). Mam trochę takich figurek w domu :-)). Leżą w szufladzie nie pomalowane – uważam je za dzieło skończone. Dla mnie one nie wymagają pokolorowania. Mają piękne koronki, hafty, obszarpaną przepaskę, rzeźbioną rękojeść, a prawdziwe perełki mają nawet cudnie uchwycony wyraz twarzy. Nastrój wyrzeźbiony w każdym milimetrze. Patrze na nie i myślę “Po co to przykrywać farbą?”

Ale najczęściej, żeby nie psuć sobie zabawy, muszę spiłować nadgorliwość rzeźbiarza. Mam nadzieję, że nikt nie poczuł się dotknięty – to indywidualna sprawa i moje preferencje.

Golden Viking from Grytz
Not much freedom for the painter here, everything’s covered with details already…

Back to the knight now! On the quilted  surface also suffered from some casting problems:

Ale wróćmy do rycerza! Na pikowaniu też była nadlewka:

Emperor Maximilian's knight   Emperor Maximilian's knight   Emperor Maximilian's knight

Emperor Maximilian's knight

All the corrections took me more time than it should due to some quadrupeds playing around. Matrix had some company that day, and both dogs must have assumed I should also get involved in playing with them. 😉

Czas tych poprawek skutecznie wydłużały mi czworonogi. Matrix miał tego dnia towarzystwo, ale oba psiaki uznały, że mnie też trzeba wciągnąć do zabawy. 😉

dogs at play

2 thoughts on “Emperor Maximilian’s Knight”

  1. Coś w tym jest. Ale to w wielu dziedzinach modelarstwa daje się zauważyć – taką sztukę dla sztuki. Modele są przeładowane detalami i tak wykręcone, że aż oczy bolą. I paradoksalnie – podobają mi się mniej. Dotyczy to figurek, jak i modeli redukcyjnych. Owszem, w przypadku tych drugich to odwzorowanie z rzeczywistością ma spore znaczenie, ale też może doprowadzić do niezdrowych doruchów i wyciskania ile się da, powodując niezadowolenie z jakiejś niedorbki. A nie o to chyba chodzi w tym wszystkim… Na pewno nie mi. Koniec końców można powiedzieć, że żaden model nie jest realistyczny, ani dokładny, bo czołg nie ma metalowego kadłuba, gumy na kołach nie są gumowe, tylko plastikowe (ew. żywiczne) itp.

    Inna sprawa, że w przypadku figurek/modeli kolekcjonerskich osobiście kładę nacisk na to, by model był jedyny i wyjątkowy, a to nie ma nic wspólnego z liczbą detali i ich bogactwem. Co więcej – wyjątkowość można podkręcić tworząc samym malowaniem i ew. dorobionym otoczeniem/podstawką. Lubię, gdy model jest całością i nie mam się, do czego p[rzyczepić: wszystko ma na swoim miejscu, Nie brakuje detalu, ani innych rzeczy, które na pierwszy (albo co gorsza – na drugi) rzut oka mogłyby się pojawić lub zniknąć i jest dziełem skończonym. Zupełnie jak w przypadku bloku marmuru u Michała Anioła – usunąć to, co zbędne. Umiar zawsze i wszędzie.

    Ponadto dzisiaj bardzo często daje się zauważyć tendencję do wzbogacania, czego się tylko da. Najlepiej widać to w modelach Games Workshop, gdzie zwykły piechur z oddziału czasami ma tyle detali, co kiedyś heros. Co kto lubi, ale mi się bardziej podoba armia, w której bohaterowie są tymi wyróżniającymi się modelami z całości, taką wisienką na torcie. Widać to było zawsze na zdjęciach. Pomijam już proporcje w takich modelach, bo to często kuleje, nawet w świecie fantastycznym.

    Odnośnie samego malowania – temat już kiedyś poruszany i pewnie sama dobrze wiesz, że im mniej detali ma model, tym bardziej można go podkręcić malowaniem i faktycznie malarz ma więcej pola do popisu. Mówimy tu o prostym malowaniu, a nie o upstrzeniu freehadnami dla zasady, na każdej powierzchni. Za to model z dużą liczbą detali wystarczy pomalować tymi samymi kolorami, bez cieniowania i już będzie wyglądał nieźle. Przykładem może być stary, metalowy model Abaddona z WH40K, który to do dzisiaj mi się bardzo podoba i jak na herosa, to jest w sam raz. Od razu rzucał się w oczy. Ale całego oddziału jakoś sobie nie wyobrażam w tym stylu. Gdzie tu miejsce wtedy dla tego jednego weterana z legend?

    Dobra, dość gadania… Dzięki za mini-recenzję i trzymam kciuki za udaną pracę 🙂

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *